„Myślę, że firma rodzinna to potężna siła i wierzę w nasz rozwój. Chcę stworzyć przyszłość dla swoich dzieci, coś im po sobie zostawić. Może doczekam takiej satysfakcji jak moja mama, która codziennie może się cieszyć tym, że praca jej i taty nie poszła na marne.”
- mówi Iwona Tołłoczko w wywiadzie dla portalu FirmyMiesne.pl
Remigiusz Zagraba: Zakład „TOŁŁOCZKO” to firma rodzinna. Jak wyglądały początki Państwa działalnościi i jak rozwijała się firma przez te lata?
Iwona Tołłoczko: Początki działalności były związane z ogrodnictwem, a szczególnie z uprawą warzyw i truskawek. Wiązaliśmy z tym przyszłość, ponieważ byłam córką gospodarza-rolnika, po technikum ogrodniczym. Na początku kupiliśmy ziemię, więc mieliśmy warunki i wsparcie ze strony rodziny. Kilka lat ciężkiej pracy we własnym gospodarstwie dało nam do zrozumienia, że to nie jest to. Była to praca nieadekwatna do zysku, duże huśtawki cenowe płodów rolnych nie dawały gwarancji rozwoju
i stabilizacji życiowej.
Pewnego dnia, wraz z mężem, znaleźliśmy sklep, w którym rolnicy mogli sprzedawać mięso z wyhodowanych przez siebie świniaków i to podsunęło nam pomysł na własny biznes. Najpierw sprzedawaliśmy hodowane u ojca świnie, a potem mąż jeździł po okolicy i kupował je od innych rolników. Interes był na tyle opłacalny, że w 1993 roku otworzyliśmy w Słupsku własny sklep mięsny. Początkowo sprzedawaliśmy tylko mięso drobiowe, wieprzowe i wołowe pochodzące od lokalnych rolników. Prosto z ubojni trafiało świeże do naszego sklepu. Klienci wiedzieli, że zawsze dostaną u nas towar najlepszej jakości. W kolejnych latach poszerzyliśmy asortyment sprzedaży o bardziej delikatesowe mięsa typu cielęcina, jagnięcina, baranina i naturalne wyroby wędliniarskie.
W moim i męża domu tradycją było robienie własnych wyrobów wędliniarskich. Zawsze robiliśmy wędliny dla siebie, więc kilka lat temu zrodziła się myśl, aby otworzyć mały rodzinny zakład przetwórstwa naturalnego.
R.Z.: Z jakimi problemami zmagali się Państwo dawniej, a jakie pojawiają się obecnie?
I.T.: Firma przeszła wiele trudności związanych z utrzymaniem działalności. W dobie powstawania hipermarketów na terenie Słupska skazani byliśmy na walkę o klienta, gdyż wielkie sieci handlowe przyciągały ludzi kuszącymi ofertami, promocjami, niskimi cenami podrabianych produktów mięsno-wędliniarskich. Przez to małe sklepy zaczęły „padać” nie wytrzymując konkurencji. Jednak przetrwaliśmy tą walkę i jesteśmy na rynku do dnia dzisiejszego.
W ubiegłym roku w czerwcu rozpoczęliśmy budowę zakładu przetwórstwa naturalnego mięsa i tu również nie obyło się bez problemów. Na początku chcieliśmy zaadaptować posiadany budynek gospodarczy, ale kiedy weterynaria zaczęła stawiać wymagania okazało się, że potrzebujemy większego lokum. Po półtora roku mieliśmy wreszcie plany zaakceptowane przez wszystkie możliwe urzędy, ale kiedy złożyłam dokumenty do starostwa, dowiedziałam się, że jeśli mieszkamy w parku krajobrazowym doliny rzeki Słupi, musimy w związku z projektem Natura 2000 złożyć kartę przedsięwzięcia inwestycji. Okazało się, że obowiązują nas dyrektywy unijne chroniące ptactwo, rośliny i wszystko, co wiąże się z naturą na tamtym terenie. Musieliśmy złożyć kolejne dokumenty i opracowania: co i jak będziemy produkować, ile dymu będziemy wytwarzać itp. Kolejne ekspertyzy, kolejne dokumenty, kolejne miesiące czekania. Uzyskaliśmy wreszcie zgodę, ponieważ nastawiliśmy się na produkcję naturalną, niezagrażającą środowisku. Dostaliśmy wszystkie potrzebne zezwolenia, ale nie chcieliśmy ruszać z budową jesienią, postanowiliśmy poczekać do wiosny. Wtedy przyszła wiadomość, że UE zakazuje wędzenia wyrobów, byłam bliska załamania z powodu kolejnej biurokracji. Za sobą miałam dwa lata zbierania dokumentów, przed sobą plany i marzenia o rozwijaniu własnej działalności, a tu znowu jakieś niedorzeczne przepisy i ustawy. Zwróciłam się o pomoc do stowarzyszenia Inicjatywa Firm Rodzinnych, a oni w moim imieniu do rzecznika praw konsumenta,
w celu osiągnięcia dokładnych informacji na temat wędzenia dymem naturalnym, ponieważ w tym czasie prasa i telewizja głośno mówiły i pisały o zakazie. Okazało się, że owszem, są nowe przepisy, obostrzenia, ale nie ma zakazu wędzenia, bo przecież wędzi się i sery, i ryby, i wędliny. Trzeba się tylko dostosować do nowych norm unijnych. Ponieważ cały czas robimy dla siebie niewielkie ilości wędlin, wysłałam próbki do badania i wyszły bardzo pozytywnie, mieścimy się we wszystkich normach unijnych i produkujemy zdrową żywność. Tak jak niegdyś nasi dziadkowie robili to naturalnie w swoich wędzarniach opalanych twardym drewnem drzew owocowych i liściastych w naturalnych solankach bez chemii i uzupełnia czy, tak i my działamy już od marca 2016 roku w naszym zakładzie MOL
w Kruszynie gm. Kobylnica k/Słupska (Pomorze Środkowe). Żywimy zdrowo naszych rodaków i nie tylko, bo goście zagraniczni też doceniają nasze wyroby i wywożą je do siebie. Ostatnio nawet do Brazylii, Hiszpanii, krajów skandynawskich, Europy zachodniej.
R.Z.: Jakie aspekty zdecydowały o sukcesie Państwa firmy ?
I.T.: Myślę, że na nasz sukces wpłynęło to, że jesteśmy razem – rodzinnie, wspomagamy się wzajemnie, wytrwale dążymy do celu, mimo wszelkich trudności nie poddajemy się. Ponadto, zwracamy szczególną uwagę na oczekiwania klienta wobec jakości produktu. Zależy nam na jego zadowoleniu, aby był on usatysfakcjonowany zakupami i ponawiał je w przyszłości. Miła obsługa, zaufanie, przystępna cena i zainteresowanie każdym klientem w celu jego pozyskania, a następnie utrzymania sprawiła, że stale pozyskujemy nowych klientów, którzy stali się w większości stałymi, lojalnymi klientami firmy od początku jej istnienia do dziś.Dzięki wieloletniej współpracy udało nam się uzyskać zaufanie wśród klientów, którzy teraz mawiają, że „idą po mięso i wędliny do Tołłoczków”.
R.Z.: W jakich sklepach i gdzie moża kupić wyroby mięsne pochodzące z Państwa zakładu?
I.T.: Posiadamy 3 sklepy firmowe – dwa w Słupsku i jeden przyzakładowy w Kruszynie gm. Kobylnica k/Słupska. W przyszłym roku planujemy otworzyć dwa kolejne. Będą tam sprzedawane tylko nasze wyroby wędliniarskie oraz pełen asortyment mięsa. Cały cza sprowadzamy z Kaszub ekologiczną cielęcinę, jagnięcinę i baraninę i zaopatrujemy w nie również restauracje oraz indywidualnie wg zamówień wymagających klientów.
R.Z.: Czy planujecie Państwo w przyszłości przekazać firmę kolejnemu pokoleniu?
I.T.: Jak najbardziej tak, sukcesja już trwa. Wiemy, że musi potrwać jeszcze kilka lat, by firma została przekazana w ręce dzieci, żeby nią umiejętnie zarządzały i żeby przetrwała na następne pokolenia. Mamy dwóch synów i córkę, która jest już samodzielna. Chciałabym, żeby synowie przejęli i rozwinęli ten rodzinny biznes, ale muszę widzieć, że naprawdę chcą, że się angażują. Miłosz jest jeszcze nastolatkiem, natomiast Krzysztof już od kilku lat z nami pracuje. Poznaje tajniki tej branży i deklaruje chęć prowadzenia dalej tego rodzinnego interesu. Chcę stworzyć przyszłość dla swoich dzieci, coś im po sobie zostawić. Ułatwić start życiowy, żeby pracowali w Polsce, a nie za granicą. Tu jest nasza ojczyzna, za którą niegdyś ginęli nasi ojcowie, żebyśmy my mogli żyć w wolnej i bezpiecznej Polsce. Może doczekam takiej satysfakcji jak moja mama, która codziennie może się cieszyć tym, że praca jej i taty nie poszła na marne. Dziadkowie gospodarzyli na kilku hektarach, ojciec dokupił ponad 100 kolejnych, a bracia mają już ponad 500. Firma rodzinna to potężna siła, dlatego wierzę w nasz rozwój. Mam dwóch synów, więc myślę, że będą kontynuować to co zaczęliśmy. Tylko polski rząd musi wreszcie dać szansę rozwoju młodym pokoleniom, nowym przedsiębiorcom,
a nie utrudniać i hamować rozwój absurdalnymi przepisami, ustawami. Jesteśmy w Stowarzyszeniu Inicjatywy Firm Rodzinnych w Polsce z siedzibą w Warszawie, które nieustannie dąży do wsparcia polskich firm rodzinnych na płaszczyźnie rządowej. Dzięki stowarzyszeniu podjęto już kroki w tym kierunku.